sobota, 24 września 2016

#7 Układ - Elle Kennedy

Dorastanie i wiek młodzieńczy wydaje mi się jednym z najciekawszych tematów do poruszenia w książkach. Ten okres w życiu jest tak bujny w doświadczenia i wydarzenia, że każda historia, nawet jeśli na podobnych fundamentach, może brzmieć inaczej. Według mnie nie ma jednakowego wzoru do tego typu książek. I chociaż coraz rzadziej sięgam po twory z gatunku young adult lub new adult, tym razem skusiło mnie wiele czynników. Najbardziej chyba jednak pozytywne recenzje i opis z tyłu.

Ona ma właśnie pójść na pewien układ z niegrzecznym studentem…
Hannah Wells w końcu znalazła chłopaka, który rozbudził jej namiętność. Wydaje się, że ta dziewczyna jest pewna siebie w każdym aspekcie życia… ale jeśli chodzi o seks i uwodzenie okazuje się, że ciągnie za sobą dotkliwy bagaż doświadczeń. Żeby zwrócić uwagę swojego wybranka, będzie musiała porzucić kokon bezpieczeństwa i sprawić, by to on się nią zainteresował. By osiągnąć swój cel, gotowa jest pójść na pewien układ i w zamian za udzielenie korków nieznośnemu, wkurzającemu i zadufanemu w sobie kapitanowi drużyny hokejowej, idzie na fałszywa randkę…

On dla kariery sportowej ma zamiar przyjąć od pewnej dziewczyny niemoralną propozycję…

Garrett Graham od zawsze marzył o zawodowej karierze w hokeju, ale gdy średnia jego ocen gwałtownie spada, wszystko na co tak ciężko pracował do tej pory, staje pod znakiem zapytania. Decyduje się pomóc pewnej brunetce z ciętym językiem wzbudzić zazdrość w innym chłopaku, bo w zamian za to może zabezpieczyć swoją pozycję w drużynie. Ale jeden nieoczekiwany pocałunek rozpala żar dwojga ciał i Garrett szybko uświadamia sobie, że udawanie nie wchodzi w grę. Musi teraz przekonać Hannah, że mężczyzna o którym marzy, wygląda dokładnie tak jak on… 
(opis z lubimyczytac.pl) 

Narracja w książce prowadzona jest z dwóch punktów widzenia – zarówno Hannah jak i Garrett wtrącają swoje przysłowiowe trzy grosze. Oboje realizują się w dziedzinach, które wybrali, próbując znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania związane z przyszłością, związkami i potrzebami. Śledzimy ich losy, zastanawiając się czy tym razem skończy się to dla nich dobrze czy źle. Lubię ten zabieg, ponieważ mogę dzięki niemu poczuć silniejszą więź z głównymi bohaterami i przez to nie traktować ich po macoszemu.

Od samego początku książki byłam zauroczona Garrettem i jego charakterem. Nie ukrywam, że mam słabość do aroganckich, pewnych siebie bohaterów. Jednak z każdą kolejną stroną, na której przedstawiano Garretta czułam, że coś nie gra. A kiedy w końcu wszystko się wyjaśniło, nie mogłam powstrzymać zbierającej we mnie fali sympatii do tego chłopaka. Tak po prostu. Garrett jest głównym powodem, dla którego ta książka tak bardzo mi się podobała.
Ogromny plus dla autorki za wykreowanie naprawdę porządnej przyjaciółki głównej bohaterki. Allie jest wszystkim tym, czego zawsze brakuje mi w drugoplanowych postaciach – ciepłą, pomocną i szczerą osobą. Ostatnimi czasy ciągle napotykam nieszczere przyjaźnie, hipokrytki i zadufane w sobie dziewczyny. Allie to taka miła odskocznia i sądzę, że doskonale uzupełniają się z Hannah. Wsparcie z jej strony sprawia, że Allie jest, cóż, relatable.

Przypadła mi do gustu również fabuła, która choć nie należy do najbardziej skomplikowanych i wymagających, potrafi przykuć uwagę. Przysięgam, przeczytałabym tę książkę w jeden dzień, gdyby nie obowiązki czekające na mnie w domu. Wciągnęłam się szybko i gwałtownie, a historia sama w sobie uderzyła mnie jak chluśnięcie zimną wodą prosto w twarz. Żałuję, że tak szybko się skończyła. Dużo bym dała za jeszcze więcej scen z Garrettem. Aż zaczęłam się zastanawiać, co takiego fascynującego jest w sportowcach, cause damn, to kolejny na mojej liście. Muszę ją kiedyś spisać i udostępnić, będziecie mogli pośmiać się z mojej głupoty.

Książka nie jest jednak idealna i nie ukrywam, że chociaż czytało się ją szybko i przyjemnie, zdarzały się zgrzyty. Teraz jednak mam zagwozdkę – czy jest to wina tłumacza, czy po prostu wybrano taki slang młodzieżowy? Za pierwszym razem myślałam, że zrobiono to specjalnie, a słowo o którym myślę, padło z ust Hannah. Brzmiało całkiem naturalnie, biorąc pod uwagę jej charakter. Po pewnym czasie miałam dość. Seksować się? Naprawdę? Jest tyle dużo lepszych określeń. Ponadto nadmiar określeń używanych do części ciała bohaterów również mnie lekko przerósł.

Jest coś urzekającego w historiach o dorastaniu – mogę wypominać sobie jak bardzo sztampowe i patetyczne je znajduję, zawsze jednak do nich wrócę. Raz na jakiś czas, kiedy po prostu potrzebuję lżejszej lektury. Nie każda pozycja zasługuje na uwagę, Układ jednak polecam z całego serca. To dobra powieść, wyróżniająca się sympatycznymi, przemawiającymi do czytelnika postaciami i zgrabną, prostą fabułą. Idealna na jeden, dwa wieczory. Nie tylko do pośmiania, ale również do przemyślenia pewnych spraw, bo autorka porusza tematy o wiele trudniejsze niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Nie chcę jednak zdradzać zbyt wielu szczegółów – musicie je sami odkryć!

Seria cieszy się u nas sporą popularnością, widziałam już drugi tom i okładkę. Ciągle zastanawiam się, czy na nią polować, ponieważ słyszałam mieszane opinie. Kontynuacje często mają to do siebie, że wypadają blado przy pierwszym tomie. Zobaczymy. Hokeiści aktualnie skoczyli do góry w moim personalnym rankingu sportowców, zobaczymy na jak długo!

Informacje dodatkowe:
* ilość stron: 462
* okładka: miękka ze skrzydełkami
* wydawnictwo: Zysk i S-ka
* cena na okładce: 35,90 zł

niedziela, 18 września 2016

#6 Żniwa zła - Robert Galbraith (J. K. Rowling)

Uwielbiam zagadki; od dziecka pasjonowały mnie rzeczy, w których trzeba dopasować elementy, by złożyć całość. Dlatego wiele czasu poświęcałam (i nadal poświęcam) puzzlom, rebusom, łamigłówkom słownym. Gdyby ktoś miał zajrzeć do mojego pokoju, znalazłby sporą ilość układanek na podłodze, szafkach, wszędzie gdzie tylko się mieszczą.
Kryminały od zawsze kojarzą mi się z takim mozolnym zbieraniem faktów, dopasowywaniem i wykluczaniem potencjalnych błędów. Nie ukrywam, nie w każdej książce potrafię dobrze wskazać sprawcę – czasem jest to spowodowane dobrze skonstruowaną fabułą i akcją, a czasem tym, że zwyczajnie czerpię przyjemność z odkrywania prawdy wraz z bohaterami. Nie czytam ich również aż tyle, by od razu wyłapywać niuanse, zwyczajnie nie jest to mój ulubiony gatunek. Dobrze jednak relaksuje po ciężkich dniach.

Trzecia powieść Roberta Galbraitha to diabelsko inteligenta zagadka kryminalna, a zarazem wciągająca historia kobiety i mężczyzny, którzy znaleźli się w trudnym momencie, zarówno jeśli chodzi o życie zawodowe, jak i osobiste.

Robin Ellacott otrzymuje tajemniczą przesyłkę. Z przerażeniem odkrywa w paczce odciętą nogę. Szef dziewczyny, prywatny detektyw Cormoran Strike, jest równie zaskoczony, choć nieco mniej przerażony. Przychodzą mu na myśl tylko cztery osoby, które mogłyby być zdolne do takiej brutalności. Detektyw sądzi, że policja podąża fałszywym tropem. Rozpoczyna śledztwo na własną rękę.
(opis z lubimyczytac.pl)

Nie jest to moje pierwsze spotkanie z Rowling w wersji 'dla dorosłych'. Uznaję siebie za Potterheada i z niemałą ciekawością wyglądałam premiery każdej jej nowej książki. Chciałam sprawdzić, czy dalej potrafię dobrze się bawić czytając jej powieści. Zarówno Wołanie kukułki jak i Jedwabnik bardzo mi się podobały, jednak pozostawiły po sobie coś w rodzaju niedosytu. Jak było tym razem?
Much better. Naprawdę, książkę dosłownie połknęłam w dwa dni, bo tak dobrze szło mi się przez tę historię. Ogromnym plusem według mnie jest wreszcie szersze spojrzenie na relację Strike'a i Robin, którzy oprócz borykania się ze śledztwem mają problemy również w życiach prywatnych. Uwielbiam ich interakcje, zwłaszcza że nadal widać z jak różnych światów pochodzą. Przeszłość Robin staje się nieco jaśniejsza i o wiele lepiej rozumiem ją jako bohaterkę. Jej zachowania też przestają zaskakiwać – przyjmuję je jako naturalną kolej rzeczy.
Podoba mi się Londyn, jaki ukazuje się w tle całej powieści. To idealna kompozycja składająca się z miejsc jasnych, wręcz przesyconych bogactwem i możliwościami, przez mieszkania klasy średniej, po ludzi ubogich, muszących wynajmować mieszkania komunalne i cudem wiązać koniec z końcem. Londyn w tej wersji autorki jest wielokulturowy, wielowymiarowy i w jakiś niepojęty sposób żyjący własnym życiem. Spowalnia lub przyspiesza akcję całej książki, w zależności od potrzeb. Dobre tło to znak dla mnie, że pisarz wie, co dokładnie chce zawrzeć na kartach tej historii. Wykorzystać istniejące już miejsce jest bardzo łatwo, ale dać mu zagrać jakąś rolę znacznie trudniej.
Nadal zachwycam się pomysłami Rowling, ponieważ jej kryminały nie należą może do krwawych i obfitych w odrażające szczegóły, ale są zdecydowanie przemyślane i pomysłowo skonstruowane. Lubię próby zagłębienia się w profile psychologiczne bohaterów oraz to, że nie dostaję prostego rozwiązania. Poprzednie dwa tomy zostawiły mnie z niedosytem, bo domyśliłam się rozwiązań zagadek dosłownie na chwilę przed końcem, tu jednak jakoś od początku miałam przeczucie, że wiem kogo bym wybrała na zabójcę. Nie do końca może odnalazłam się w dowodach, ale cóż, doszłam do dobrego wniosku sama!
Książka, jak i cała seria, nie należy do wybitnych. Nie jest też nazbyt wymagająca. Ale to dobra lektura, idealna na wieczór z kocem i ciepłym napojem pod ręką. Polecam każdemu, zwłaszcza fanom Rowling, bo autorka wcale nie spada z poziomu. Nadal potrafi zafascynować czytelnika, tak postacią jak i fabułą. 
A ja czekam z niecierpliwością na kolejną część, która mam nadzieję się pojawi! 

sobota, 3 września 2016

#5 Władca Pierścieni - J. R. R. Tolkien

Bardzo nie lubię oceniać ludzi przez pryzmat książek, które czytają. Nigdy nie wiem tak naprawdę, dlaczego zdecydowali się na konkretny tytuł. Uważam jednak, że by móc wypowiadać się na temat konkretnego gatunku, trzeba znać jego fundamenty. To tak, jakby dyskutować o polityce, nie mając pojęcia czym ona jest i skąd się wzięła.
Fantastykę czytam bardzo długo – zaczęłam już w gimnazjum i do dzisiaj przeczytałam całkiem sporo tytułów. Jedne pasowały mi bardziej, inne mniej. Niektóre okazały się fantastyką tylko z opisu lub reklamy wydawnictwa. Wciągnęłam się jednak do tego stopnia, że sięgałam po coraz to nowsze tematy i autorów. Wstyd się przyznać, ale Tolkien nigdy nie był dla mnie pisarzem, na którego zwracałam uwagę. Obejrzałam filmy i byłam zadowolona. Potem jednak zaczęłam odczuwać niedosyt, bo przecież jak uważać się za osobę obeznaną w fantastyce, bez przeczytania jednego z najważniejszych nazwisk gatunku? Zebranie się do tej serii zajęło mi dużo czasu.

Streszczenie fabuły Władcy Pierścieni wydaje mi się rzeczą zbyt banalną, a nawet uwłaczającą osobom zainteresowanym literaturą. Niemal każdy kojarzy małego hobbita Froda i jego drużynę, dążącą do zniszczenia Pierścienia, mogącego wyrządzić okropne szkody w świecie. Wszyscy towarzysze mają prócz tej misji inne problemy stojące na ich drodze. Tylko od nich i ich działań zależą losy świata.

Postanowiłam, że podsumuję całą serię, zamiast opisywać każdą część oddzielnie, ponieważ ciężko tak naprawdę ująć wszystkie moje myśli, ograniczając się tylko do wybranych fragmentów. Robię to też dlatego, że jestem mocno... skonfundowana.

Po przeczytaniu całej serii rozumiem zachwyt nad Tolkienem i światem, który stworzył. Swoją dbałością o detale takie jak historia, imiona, języki odrzuca w kąt wielu współczesnych pisarzy. Jest doskonałym przykładem osoby pragnącej przekazać swoją książką coś więcej niż tylko dobrze napisaną historię. To piękny wzór dla przyszłych pokoleń, który miejmy nadzieję nie zginie gdzieś wyparty przez masowość i kulturę naszego społeczeństwa.
Wiele osób narzeka na sposób pisania autora – opisy są za długie, dorównujące momentami homerowskim, a słownictwo niewygodne w odbiorze. Zgoda, to nie jest łatwy tekst. Ale sądzę, że na tej samej zasadzie czyta się Potop Sienkiewicza. Po pewnym czasie przestaje się zwracać uwagę na zmianę w stylu i zwyczajnie czyta. Ba, można czerpać z tego przyjemność! Trzeba tylko wyłączyć negatywne myślenie.
Podobnie jak w filmach, tak i w książkach pozostaję fanką Legolasa, bardzo żałuję, że w książce jest traktowany jak tło. Gdyby nie jego standardowe 'sprzeczki' z Gimlim, mogłabym go nawet nie zauważyć w tej książce. Albo to tylko moje wrażenie, bo w filmie mogłam napatrzeć się na Orlando Blooma. Well, damn.

Pozostając w temacie postaci, muszę się poskarżyć. Drażnią mnie. Nawet bardzo. Boromir, Aragorn, Frodo... strasznie działali mi na nerwy. Nie mogłam znieść rozdziałów poświęconych hobbitom, a ciągłe przypominanie czytelnikowi kim jest Aragorn powodowało, że chciałam książkę rzucić w kąt. Może to wynika ze stylu Tolkiena, może z okresu, w którym pisał. Ale nie potrafiłam przywiązać się jakoś szczególnie do żadnej z postaci w wersji książkowej. Nawet Legolas nie ratował sytuacji, bo go zwyczajnie nie było.

Odkładając w końcu całą serię na półkę, nie mogłam się pozbyć wrażenia, że ta książka mi się nie podobała. Obejrzenie filmów wcześniej nie stanowi dla mnie problemu. Zwyczajnie mnie ta historia znudziła. Odliczałam strony do końca, ziewałam, odkładałam czytanie. Nie uważam, że Władca Pierścieni to zła książka, wręcz przeciwnie. Jednak było w niej coś, co mnie odrzucało, a czego nie potrafię chyba ubrać w słowa, chociaż minęło już trochę czasu. Szukam tego czynnika i może go znajdę. Kiedyś. W odległej przyszłości.
Tymczasem zapytam Was – jakie macie doświadczenia z Tolkienem? Lubicie, czy niekoniecznie?