poniedziałek, 3 października 2016

#8 Zanim się pojawiłeś - Jojo Moyes

Im więcej osób próbuje mi powiedzieć, że przeczytana przez nich książka jest niesamowita, wybitna, tu wstaw inny przymiotnik, tym mniejszą mam zwykle ochotę, by po nią sięgnąć. Jeżeli nie brzmi dla mnie wystarczająco interesująco, prawdopodobnie dam sobie z nią spokój. W przypadku Zanim się pojawiłeś było nieco inaczej. Zaczęło się od traileru filmu, po którym wiedziałam, że MUSZĘ to przeczytać. Dawno tak bardzo nie czułam się zaintrygowana jakimś tytułem. No i sięgnęłam.

Co robisz, jeśli chcesz uszczęśliwić osobę, którą kochasz, ale wiesz, że to złamie twoje serce?

Jest wiele rzeczy, które wie ekscentryczna dwudziestosześciolatka Lou Clark. Wie, ile kroków dzieli przystanek autobusowy od jej domu. Wie, że lubi pracować w kawiarni Bułka z Masłem i że chyba nie kocha swojego chłopaka Patricka. Lou nie wie jednak, że za chwilę straci pracę i zostanie opiekunką młodego, bogatego bankiera, którego losy całkowicie zmieniły się na skutek tragicznego zdarzenia sprzed dwóch lat.

Will Traynor wie, że wypadek motocyklowy odebrał mu chęć do życia. Wszystko wydaje mu się teraz błahe i pozbawione kolorów. Wie też, w jaki sposób to przerwać. Nie ma jednak pojęcia, że znajomość z Lou wywróci jego świat do góry nogami i odmieni ich oboje na zawsze.
(opis z lubimyczytac.pl)

Pierwsza, ale chyba najważniejsza sprawa (tu szykuję fortecę z poduszek, czekając na krytykę) – nie lubię głównej bohaterki. ZNOWU. Mam ogromny problem z Lou i nie wiem, czy to ja jestem wybredna, czy kreacje kobiece po prostu do mnie nie trafiają. Louisa z założenia ma być osobą lekko nieogarniętą życiowo, roztrzepaną, ale równocześnie optymistyczną i pełną życia. Ma mieć problem z asertywnością, a jednocześnie własne zdanie w kwestii gustu. O ile przebija do mnie ta radość, widzę i współczuję jej niemożności do powiedzenia nie, to równocześnie zgrzytam zębami czytając o jej głupocie. Przykro mi, ale Lou jest dla mnie tępa i irytująca. Nie chciałabym w żaden sposób tutaj ujawniać fabuły książki, ale każdy pomysł na jaki wpadała brzmiał niezwykle słabo. Tu trochę się doczepię do samej treści powieści – próba zrobienia czegoś dobrego dla Willa? Tak, jak najbardziej. Wykonanie? Niekoniecznie.
Z drugiej strony jest Will, sarkastyczny, wiecznie obrażony i wymagający od wszystkich, tylko nie od siebie. Zwykle to do tych postaci odczuwam większe przywiązanie, stąd też moja nić sympatii skierowana w jego stronę. Szkoda tylko, że zakończeniem mocno ją zmarnował. Rozwój postaci na kartach powieści jest według mnie niesamowicie interesujący i kiedy już myślałam, że dostanę wszystko, czego pragnę na srebrnej tacy... BOOM, jednak nie. Miałam to nieszczęście, że ktoś bezczelnie zaspoilerował mi, co się stanie na końcu. A mimo to i tak byłam zdziwiona.

Nie chciałabym brzmieć jak wiecznie narzekająca stara ciotka (co ostatnio mi się zdarza, patrząc na większość recenzji, haha), więc powiem wprost: lubię styl autorki. Zanim się pojawiłeś czytało mi się niezwykle szybko i przyjemnie. Fabuła idzie do przodu nie za szybko, ale też nie za wolno. Prostota języka oraz urzekające poczucie humoru bohaterów są zdecydowanie największymi zaletami tej książki. To trochę jak pierwsze promienie słońca przebijające się przez bure chmury po ogromnej ulewie. Taki promyczek delikatnie łaskocze ciepłem skórę, przez co momentalnie się uśmiechasz. I chociaż główna bohaterka mnie drażniła, nie mogłam przestać czytać. Przyznaję, wciągnęłam się. Chyba podświadomie liczyłam, że książka skończy się inaczej, a moja znajoma mnie okłamie w sprawie zakończenia. Nie uroniłam może łez, o czym ciągle czytam w recenzjach zarówno książki jak i filmu. Właśnie, wciąż nie sięgnęłam po ekranizację. Nie jestem jednak pewna, czy chcę. Mam już swój zarys w głowie i przy nim zostanę.

Podsumowując: wbrew pozorom nieźle się bawiłam! Nie jest to może najlepszy romans, po jaki sięgnęłam w ostatnim czasie. Zdecydowanie mogłabym w tym miejscu wymienić kilka tytułów o wiele bardziej wartych uwagi niż Zanim się pojawiłeś. Jest to książka, którą umieściłabym gdzieś pomiędzy średnią, a dobrą. Zależy, jakie się ma wobec niej oczekiwania. To nie jest powieść wysokich lotów, ale ma swój czar w postaci właśnie ciepła, jakie ze sobą niesie. Szybka, niedługa lektura. A im bardziej patrzę na pogodę za oknem, tym bardziej przekonuję się, że idealna właśnie na takie bure dni.

U Was też tak pada? Jak Wam się podobała książka? Dajcie koniecznie znać, co sądzicie.
Chciałam Was również zapytać o tzw. content bloga. Chcielibyście poczytać coś konkretnego?

sobota, 24 września 2016

#7 Układ - Elle Kennedy

Dorastanie i wiek młodzieńczy wydaje mi się jednym z najciekawszych tematów do poruszenia w książkach. Ten okres w życiu jest tak bujny w doświadczenia i wydarzenia, że każda historia, nawet jeśli na podobnych fundamentach, może brzmieć inaczej. Według mnie nie ma jednakowego wzoru do tego typu książek. I chociaż coraz rzadziej sięgam po twory z gatunku young adult lub new adult, tym razem skusiło mnie wiele czynników. Najbardziej chyba jednak pozytywne recenzje i opis z tyłu.

Ona ma właśnie pójść na pewien układ z niegrzecznym studentem…
Hannah Wells w końcu znalazła chłopaka, który rozbudził jej namiętność. Wydaje się, że ta dziewczyna jest pewna siebie w każdym aspekcie życia… ale jeśli chodzi o seks i uwodzenie okazuje się, że ciągnie za sobą dotkliwy bagaż doświadczeń. Żeby zwrócić uwagę swojego wybranka, będzie musiała porzucić kokon bezpieczeństwa i sprawić, by to on się nią zainteresował. By osiągnąć swój cel, gotowa jest pójść na pewien układ i w zamian za udzielenie korków nieznośnemu, wkurzającemu i zadufanemu w sobie kapitanowi drużyny hokejowej, idzie na fałszywa randkę…

On dla kariery sportowej ma zamiar przyjąć od pewnej dziewczyny niemoralną propozycję…

Garrett Graham od zawsze marzył o zawodowej karierze w hokeju, ale gdy średnia jego ocen gwałtownie spada, wszystko na co tak ciężko pracował do tej pory, staje pod znakiem zapytania. Decyduje się pomóc pewnej brunetce z ciętym językiem wzbudzić zazdrość w innym chłopaku, bo w zamian za to może zabezpieczyć swoją pozycję w drużynie. Ale jeden nieoczekiwany pocałunek rozpala żar dwojga ciał i Garrett szybko uświadamia sobie, że udawanie nie wchodzi w grę. Musi teraz przekonać Hannah, że mężczyzna o którym marzy, wygląda dokładnie tak jak on… 
(opis z lubimyczytac.pl) 

Narracja w książce prowadzona jest z dwóch punktów widzenia – zarówno Hannah jak i Garrett wtrącają swoje przysłowiowe trzy grosze. Oboje realizują się w dziedzinach, które wybrali, próbując znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania związane z przyszłością, związkami i potrzebami. Śledzimy ich losy, zastanawiając się czy tym razem skończy się to dla nich dobrze czy źle. Lubię ten zabieg, ponieważ mogę dzięki niemu poczuć silniejszą więź z głównymi bohaterami i przez to nie traktować ich po macoszemu.

Od samego początku książki byłam zauroczona Garrettem i jego charakterem. Nie ukrywam, że mam słabość do aroganckich, pewnych siebie bohaterów. Jednak z każdą kolejną stroną, na której przedstawiano Garretta czułam, że coś nie gra. A kiedy w końcu wszystko się wyjaśniło, nie mogłam powstrzymać zbierającej we mnie fali sympatii do tego chłopaka. Tak po prostu. Garrett jest głównym powodem, dla którego ta książka tak bardzo mi się podobała.
Ogromny plus dla autorki za wykreowanie naprawdę porządnej przyjaciółki głównej bohaterki. Allie jest wszystkim tym, czego zawsze brakuje mi w drugoplanowych postaciach – ciepłą, pomocną i szczerą osobą. Ostatnimi czasy ciągle napotykam nieszczere przyjaźnie, hipokrytki i zadufane w sobie dziewczyny. Allie to taka miła odskocznia i sądzę, że doskonale uzupełniają się z Hannah. Wsparcie z jej strony sprawia, że Allie jest, cóż, relatable.

Przypadła mi do gustu również fabuła, która choć nie należy do najbardziej skomplikowanych i wymagających, potrafi przykuć uwagę. Przysięgam, przeczytałabym tę książkę w jeden dzień, gdyby nie obowiązki czekające na mnie w domu. Wciągnęłam się szybko i gwałtownie, a historia sama w sobie uderzyła mnie jak chluśnięcie zimną wodą prosto w twarz. Żałuję, że tak szybko się skończyła. Dużo bym dała za jeszcze więcej scen z Garrettem. Aż zaczęłam się zastanawiać, co takiego fascynującego jest w sportowcach, cause damn, to kolejny na mojej liście. Muszę ją kiedyś spisać i udostępnić, będziecie mogli pośmiać się z mojej głupoty.

Książka nie jest jednak idealna i nie ukrywam, że chociaż czytało się ją szybko i przyjemnie, zdarzały się zgrzyty. Teraz jednak mam zagwozdkę – czy jest to wina tłumacza, czy po prostu wybrano taki slang młodzieżowy? Za pierwszym razem myślałam, że zrobiono to specjalnie, a słowo o którym myślę, padło z ust Hannah. Brzmiało całkiem naturalnie, biorąc pod uwagę jej charakter. Po pewnym czasie miałam dość. Seksować się? Naprawdę? Jest tyle dużo lepszych określeń. Ponadto nadmiar określeń używanych do części ciała bohaterów również mnie lekko przerósł.

Jest coś urzekającego w historiach o dorastaniu – mogę wypominać sobie jak bardzo sztampowe i patetyczne je znajduję, zawsze jednak do nich wrócę. Raz na jakiś czas, kiedy po prostu potrzebuję lżejszej lektury. Nie każda pozycja zasługuje na uwagę, Układ jednak polecam z całego serca. To dobra powieść, wyróżniająca się sympatycznymi, przemawiającymi do czytelnika postaciami i zgrabną, prostą fabułą. Idealna na jeden, dwa wieczory. Nie tylko do pośmiania, ale również do przemyślenia pewnych spraw, bo autorka porusza tematy o wiele trudniejsze niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Nie chcę jednak zdradzać zbyt wielu szczegółów – musicie je sami odkryć!

Seria cieszy się u nas sporą popularnością, widziałam już drugi tom i okładkę. Ciągle zastanawiam się, czy na nią polować, ponieważ słyszałam mieszane opinie. Kontynuacje często mają to do siebie, że wypadają blado przy pierwszym tomie. Zobaczymy. Hokeiści aktualnie skoczyli do góry w moim personalnym rankingu sportowców, zobaczymy na jak długo!

Informacje dodatkowe:
* ilość stron: 462
* okładka: miękka ze skrzydełkami
* wydawnictwo: Zysk i S-ka
* cena na okładce: 35,90 zł

niedziela, 18 września 2016

#6 Żniwa zła - Robert Galbraith (J. K. Rowling)

Uwielbiam zagadki; od dziecka pasjonowały mnie rzeczy, w których trzeba dopasować elementy, by złożyć całość. Dlatego wiele czasu poświęcałam (i nadal poświęcam) puzzlom, rebusom, łamigłówkom słownym. Gdyby ktoś miał zajrzeć do mojego pokoju, znalazłby sporą ilość układanek na podłodze, szafkach, wszędzie gdzie tylko się mieszczą.
Kryminały od zawsze kojarzą mi się z takim mozolnym zbieraniem faktów, dopasowywaniem i wykluczaniem potencjalnych błędów. Nie ukrywam, nie w każdej książce potrafię dobrze wskazać sprawcę – czasem jest to spowodowane dobrze skonstruowaną fabułą i akcją, a czasem tym, że zwyczajnie czerpię przyjemność z odkrywania prawdy wraz z bohaterami. Nie czytam ich również aż tyle, by od razu wyłapywać niuanse, zwyczajnie nie jest to mój ulubiony gatunek. Dobrze jednak relaksuje po ciężkich dniach.

Trzecia powieść Roberta Galbraitha to diabelsko inteligenta zagadka kryminalna, a zarazem wciągająca historia kobiety i mężczyzny, którzy znaleźli się w trudnym momencie, zarówno jeśli chodzi o życie zawodowe, jak i osobiste.

Robin Ellacott otrzymuje tajemniczą przesyłkę. Z przerażeniem odkrywa w paczce odciętą nogę. Szef dziewczyny, prywatny detektyw Cormoran Strike, jest równie zaskoczony, choć nieco mniej przerażony. Przychodzą mu na myśl tylko cztery osoby, które mogłyby być zdolne do takiej brutalności. Detektyw sądzi, że policja podąża fałszywym tropem. Rozpoczyna śledztwo na własną rękę.
(opis z lubimyczytac.pl)

Nie jest to moje pierwsze spotkanie z Rowling w wersji 'dla dorosłych'. Uznaję siebie za Potterheada i z niemałą ciekawością wyglądałam premiery każdej jej nowej książki. Chciałam sprawdzić, czy dalej potrafię dobrze się bawić czytając jej powieści. Zarówno Wołanie kukułki jak i Jedwabnik bardzo mi się podobały, jednak pozostawiły po sobie coś w rodzaju niedosytu. Jak było tym razem?
Much better. Naprawdę, książkę dosłownie połknęłam w dwa dni, bo tak dobrze szło mi się przez tę historię. Ogromnym plusem według mnie jest wreszcie szersze spojrzenie na relację Strike'a i Robin, którzy oprócz borykania się ze śledztwem mają problemy również w życiach prywatnych. Uwielbiam ich interakcje, zwłaszcza że nadal widać z jak różnych światów pochodzą. Przeszłość Robin staje się nieco jaśniejsza i o wiele lepiej rozumiem ją jako bohaterkę. Jej zachowania też przestają zaskakiwać – przyjmuję je jako naturalną kolej rzeczy.
Podoba mi się Londyn, jaki ukazuje się w tle całej powieści. To idealna kompozycja składająca się z miejsc jasnych, wręcz przesyconych bogactwem i możliwościami, przez mieszkania klasy średniej, po ludzi ubogich, muszących wynajmować mieszkania komunalne i cudem wiązać koniec z końcem. Londyn w tej wersji autorki jest wielokulturowy, wielowymiarowy i w jakiś niepojęty sposób żyjący własnym życiem. Spowalnia lub przyspiesza akcję całej książki, w zależności od potrzeb. Dobre tło to znak dla mnie, że pisarz wie, co dokładnie chce zawrzeć na kartach tej historii. Wykorzystać istniejące już miejsce jest bardzo łatwo, ale dać mu zagrać jakąś rolę znacznie trudniej.
Nadal zachwycam się pomysłami Rowling, ponieważ jej kryminały nie należą może do krwawych i obfitych w odrażające szczegóły, ale są zdecydowanie przemyślane i pomysłowo skonstruowane. Lubię próby zagłębienia się w profile psychologiczne bohaterów oraz to, że nie dostaję prostego rozwiązania. Poprzednie dwa tomy zostawiły mnie z niedosytem, bo domyśliłam się rozwiązań zagadek dosłownie na chwilę przed końcem, tu jednak jakoś od początku miałam przeczucie, że wiem kogo bym wybrała na zabójcę. Nie do końca może odnalazłam się w dowodach, ale cóż, doszłam do dobrego wniosku sama!
Książka, jak i cała seria, nie należy do wybitnych. Nie jest też nazbyt wymagająca. Ale to dobra lektura, idealna na wieczór z kocem i ciepłym napojem pod ręką. Polecam każdemu, zwłaszcza fanom Rowling, bo autorka wcale nie spada z poziomu. Nadal potrafi zafascynować czytelnika, tak postacią jak i fabułą. 
A ja czekam z niecierpliwością na kolejną część, która mam nadzieję się pojawi! 

sobota, 3 września 2016

#5 Władca Pierścieni - J. R. R. Tolkien

Bardzo nie lubię oceniać ludzi przez pryzmat książek, które czytają. Nigdy nie wiem tak naprawdę, dlaczego zdecydowali się na konkretny tytuł. Uważam jednak, że by móc wypowiadać się na temat konkretnego gatunku, trzeba znać jego fundamenty. To tak, jakby dyskutować o polityce, nie mając pojęcia czym ona jest i skąd się wzięła.
Fantastykę czytam bardzo długo – zaczęłam już w gimnazjum i do dzisiaj przeczytałam całkiem sporo tytułów. Jedne pasowały mi bardziej, inne mniej. Niektóre okazały się fantastyką tylko z opisu lub reklamy wydawnictwa. Wciągnęłam się jednak do tego stopnia, że sięgałam po coraz to nowsze tematy i autorów. Wstyd się przyznać, ale Tolkien nigdy nie był dla mnie pisarzem, na którego zwracałam uwagę. Obejrzałam filmy i byłam zadowolona. Potem jednak zaczęłam odczuwać niedosyt, bo przecież jak uważać się za osobę obeznaną w fantastyce, bez przeczytania jednego z najważniejszych nazwisk gatunku? Zebranie się do tej serii zajęło mi dużo czasu.

Streszczenie fabuły Władcy Pierścieni wydaje mi się rzeczą zbyt banalną, a nawet uwłaczającą osobom zainteresowanym literaturą. Niemal każdy kojarzy małego hobbita Froda i jego drużynę, dążącą do zniszczenia Pierścienia, mogącego wyrządzić okropne szkody w świecie. Wszyscy towarzysze mają prócz tej misji inne problemy stojące na ich drodze. Tylko od nich i ich działań zależą losy świata.

Postanowiłam, że podsumuję całą serię, zamiast opisywać każdą część oddzielnie, ponieważ ciężko tak naprawdę ująć wszystkie moje myśli, ograniczając się tylko do wybranych fragmentów. Robię to też dlatego, że jestem mocno... skonfundowana.

Po przeczytaniu całej serii rozumiem zachwyt nad Tolkienem i światem, który stworzył. Swoją dbałością o detale takie jak historia, imiona, języki odrzuca w kąt wielu współczesnych pisarzy. Jest doskonałym przykładem osoby pragnącej przekazać swoją książką coś więcej niż tylko dobrze napisaną historię. To piękny wzór dla przyszłych pokoleń, który miejmy nadzieję nie zginie gdzieś wyparty przez masowość i kulturę naszego społeczeństwa.
Wiele osób narzeka na sposób pisania autora – opisy są za długie, dorównujące momentami homerowskim, a słownictwo niewygodne w odbiorze. Zgoda, to nie jest łatwy tekst. Ale sądzę, że na tej samej zasadzie czyta się Potop Sienkiewicza. Po pewnym czasie przestaje się zwracać uwagę na zmianę w stylu i zwyczajnie czyta. Ba, można czerpać z tego przyjemność! Trzeba tylko wyłączyć negatywne myślenie.
Podobnie jak w filmach, tak i w książkach pozostaję fanką Legolasa, bardzo żałuję, że w książce jest traktowany jak tło. Gdyby nie jego standardowe 'sprzeczki' z Gimlim, mogłabym go nawet nie zauważyć w tej książce. Albo to tylko moje wrażenie, bo w filmie mogłam napatrzeć się na Orlando Blooma. Well, damn.

Pozostając w temacie postaci, muszę się poskarżyć. Drażnią mnie. Nawet bardzo. Boromir, Aragorn, Frodo... strasznie działali mi na nerwy. Nie mogłam znieść rozdziałów poświęconych hobbitom, a ciągłe przypominanie czytelnikowi kim jest Aragorn powodowało, że chciałam książkę rzucić w kąt. Może to wynika ze stylu Tolkiena, może z okresu, w którym pisał. Ale nie potrafiłam przywiązać się jakoś szczególnie do żadnej z postaci w wersji książkowej. Nawet Legolas nie ratował sytuacji, bo go zwyczajnie nie było.

Odkładając w końcu całą serię na półkę, nie mogłam się pozbyć wrażenia, że ta książka mi się nie podobała. Obejrzenie filmów wcześniej nie stanowi dla mnie problemu. Zwyczajnie mnie ta historia znudziła. Odliczałam strony do końca, ziewałam, odkładałam czytanie. Nie uważam, że Władca Pierścieni to zła książka, wręcz przeciwnie. Jednak było w niej coś, co mnie odrzucało, a czego nie potrafię chyba ubrać w słowa, chociaż minęło już trochę czasu. Szukam tego czynnika i może go znajdę. Kiedyś. W odległej przyszłości.
Tymczasem zapytam Was – jakie macie doświadczenia z Tolkienem? Lubicie, czy niekoniecznie?

wtorek, 9 sierpnia 2016

#4 PODSUMOWANIE MIESIĄCA: LIPIEC

Lipiec był dość zakręconym miesiącem – minął w mgnieniu oka, zupełnie nie zauważyłam, kiedy zaczął się sierpień. Myślę jednak, że trochę odpoczęłam. Udało mi się spędzić sympatyczny weekend w Gdańsku oraz po latach przerwy zwiedzić Zakopane z rodziną. Odespałam stres związany z sesją letnią na uniwersytecie i wreszcie usiadłam do książek, których praktycznie w maju i czerwcu nie ruszałam. Czuję, że wciąż jestem strasznie do tyłu z moim wyzwaniem czytelniczym (góra z przeczytanych książek ma być Twojego wzrostu). Wysoka nie jestem, ale fatalnie mi szło. Dlatego byłam miło zaskoczona, gdy zobaczyłam ile tytułów udało mi się przeczytać w lipcu.

  1. Zanim się pojawiłeś – Jojo Moyes
    Ten tytuł rozpoczął mój czytelniczy lipiec i niestety był lekkim zawiedzeniem. Spodziewałam się wyciskacza łez, po którym będę miała problem z uspokojeniem zszarganych nerwów, a dostałam irytującą jak zwykle główną bohaterkę i upartego Willa, którego naprawdę chciałam polubić. Wciąż waham się, czy obejrzeć ekranizację, ponieważ czasami muzyka przemawia do moich emocji mocniej niż słowa. Pożyjemy, zobaczymy.
  2. Baśnie japońskie – Yei T. Ozaki
    Krótka książeczka, którą zaczęłam już w czerwcu, ale egzaminy nie pozwoliły mi jej skończyć. Kultura Japonii fascynuje mnie już od jakiegoś czasu, więc możliwość przeczytania fundamentów wielu współczesnych powieści bardzo do mnie przemawiała. Baśnie są urocze, z morałem, dobre na chłodne wieczory spędzone pod kocem.
  3. Ósme życie (dla Brilki) – Nino Haratischwili
    Mój definitywny faworyt tego roku jak dotąd, o którym więcej rozpisałam się w recenzji. Link zostawiam Wam, o, tutaj!
  4. Wegetarianka – Han Kang
    Kolejna książka z Azji i z kolejnego kraju moich na razie niespełnionych marzeń podróżniczych. Piękna, choć trudna lektura o tym, jak fatalna w skutkach może się okazać podjęta decyzja zmiany. Han Kang w nietypowy, bo jednocześnie subtelny i obcesowy, sposób porusza problemy społeczne, psychiczne, a także seksualne.
  5. Archiwum Herosów – Rick Riordan
    Moja gimnazjalna miłość, którą muszę nadrabiać, jeśli chodzi o dodatki. Wujek Rick pisze książki tak szybko, że rzadko nadążam z kupowaniem, bo przecież jest jeszcze standardowo milion innych tytułów, które chciałabym przeczytać. Archiwum jest króciutkie, kochane i ma wszystko to, czym Riordan lubi w swoich tytułach serwować.
  6. Drużyna Pierścienia (Władca Pierścieni, tom 1) – J. R. R. Tolkien
    Moje prywatne, wakacyjne wyzwanie. Będę szczera, nigdy wcześniej Tolkiena nie czytałam. Próbowałam się kiedyś z nim zmierzyć w gimnazjum, ale szybko się poddałam. Myślę, że dopiero teraz, zmotywowana i bardziej dojrzała dam sobie radę. Za mną już dwa tomy i jak tylko skończę aktualną lekturę, biorę się za Powrót Króla. Trzymajcie kciuki, abym dała radę. Powiem krótko – nie jest tak źle, jak ludzie mówią. Poważnie.
  7. Greccy Bogowie wg Percy'ego Jacksona – Rick Riordan, John Rocco
    Kolejny raz wujek Rick na mojej liście i po raz kolejny jestem nim zachwycona. Połknęłam dosłownie w jeden dzień, tak bardzo nie mogłam się oderwać. A więcej moich peanów znajdziecie tutaj!
  8. Uwięziona w bursztynie – Diana Gabaldon
    Na koniec lekkie oszukaństwo, bo skończyłam tę książkę w nocy, z 31 lipca na 1 sierpnia, ale no nic. Drugi tom słynnej sagi pani Gabaldon, który może nie dorównuje poziomem pierwszej części, ale zdecydowanie jest wart uwagi. O matko, już tęsknię za Jamiem. Do poczytania tutaj!


No, skończyłam. Trochę tego w lipcu się nazbierało, jestem więc z siebie niezmiernie dumna, bo zaczął się sierpień, a ja jakoś tak bardzo powoli znowu czytam. Ale to chyba wina książek, jakie sobie wybrałam. Czytaliście coś z tego, co znalazło się na liście powyżej? Co o nich sądzicie? Ile Wam udało się przeczytać w lipcu? Koniecznie dajcie mi znać w komentarzu.
Postaram się, żeby coś z tej listy jeszcze znalazło się w tym miesiącu na blogu. Czekam jeszcze na jedną paczkę i planuję coś, co wszystkie książkoholiki lubią najbardziej, czyli book haul. Zastanawia mnie jednak w dalszym ciągu forma, w jakiej chciałabym to zrobić. Filmik? Zwykły opis ze zdjęciami? Macie jakieś pomysły? Napiszcie mi, co chcielibyście zobaczyć.

Łapcie mnie na facebooku, lubimyczytać i instagramie.
Buziaki!

piątek, 5 sierpnia 2016

#3 UWIĘZIONA W BURSZTYNIE - DIANA GABALDON

Macie czasem ochotę cofnąć się w czasie? Móc zobaczyć jak żyli ludzie kilkaset lat wcześniej, być świadkiem wydarzeń rozgrywających się dla nas wyłącznie na kartkach podręczników do historii? Ja mam, nawet całkiem często. Głównie dlatego, że jest zbyt wiele miejsc i okresów, które chciałabym zobaczyć. Zaczynając od starożytnego Rzymu, przez renesansowe Włochy, carską Rosję i rewolucyjną Francję, kończąc na drugiej wojnie światowej i Ameryce lat 60. XX wieku. Mknęłabym jak duch, patrząc z boku.
Nie zawsze jest to jednak możliwe. I boleśnie przekonuje się o tym Claire Randall-Fraser, która swoją obecnością w przeszłości może zmienić losy Szkocji.

Jest rok 1968. Claire Randall powraca wraz z dorosłą córką Brianną do Szkocji. Tu pragnie wyznać prawdę równie zaskakującą, jak wydarzenia, które ją zrodziły: prawdę o starodawnym kręgu kamiennym, miłości przekraczającej granice czasu i szkockim wojowniku Jamesie Fraserze.
Ale jest też rok 1745. Claire udaje się do Paryża, aby zapobiec skazanemu na klęskę powstaniu w Szkocji pod wodzą księcia Karola Stuarta. Chce ocalić córkę i mężczyznę, którego kocha. Czy jej się to uda?

Obcą czytałam rok temu, udając że uczę się do sesji letniej na pierwszym roku studiów. Wyszło mi to chyba na dobre, ponieważ zdałam ją podejrzanie łatwo, a ponadto dobrze bawiłam się przy lekturze. Z tego co się zorientowałam, każdy kolejny tom po drugiej części ma już ponad 1000 stron, co brzmi jak nie lada wyzwanie. Aczkolwiek, po drugim tomie, jestem niemal pewna, że serię kontynuować będę.

Nie będę ukrywać, że Uwięziona w bursztynie nie jest książką najwyższych lotów. Styl Gabaldon jest przyjemny, powieść czyta się naprawdę szybko i strony mijają w mgnieniu oka, a to spora cegiełka. Nie wymaga on jednak od czytelnika zbyt wiele uwagi na drobne szczegóły, ponieważ fabuła choć pełna akcji, nie jest mocno skomplikowana. Początkowo czułam się zagubiona zaczynając czytanie, ale to wina przerwy między książkami w moim 'rozkładzie jazdy'.
Nie jest też lekturą dla osób, które wątek romantyczny uznają za zbędny w powieści. Relacja Claire i Jamiego opiera się na wielu czułych słówkach, fizyczności i obecności drugiej osoby. Nie można powiedzieć, że to tylko romans. Tych dwoje łączy więcej niż widać na pierwszy rzut oka, ich związek jest głębszy i wydaje mi się, że również w tym tomie dojrzalszy. Lubię tego spokojniejszego Jamiego, wyjątkowo wydaje mi się, że to Claire ma większy temperament. Zaskakujący efekt jak na Angielkę.

Diana Gabaldon zręcznie wplata swoje wątki w historię Anglii i Szkocji osiemnastego wieku. Moja znajomość tego okresu jest niestety dość znikoma, więc przyjemnością było móc zagłębić się w ten temat z taką dokładnością. Do gustu przypadło mi również poczucie humoru bohaterów, niewymuszone, zadziorne i całkiem sarkastyczne. Dokładnie takie, jakie lubię.

Po raz kolejny utwierdzam się także w przekonaniu, że postaci drugoplanowe są niekiedy lepiej rozrysowane niż te główne. Stąd też moja sympatia do mrukliwego, gburowatego Murtagha oraz energicznego i bezczelnego Fergusa. Naprawdę ciężko ich znielubić. Doskonale równoważą drobne ubytki w kreacji Jamiego i Claire.
Autorka po raz drugi mile mnie zaskakuje, tworząc kobiece bohaterki. Nie są to ani przekoksowane do bólu bohaterki mogące zrobić wszystko ot tak, ani puste, bezwolne panienki myślące tylko o przelotnym romansie. Naczytałam się ostatnio książek pełnych kiepskich kobiecych wzorców, dlatego Claire i jej historia była doskonałą odskocznią. Jest odważna, wciąż zdezorientowana w nowym, otaczającym ją świecie, ale mimo tego daje sobie świetnie radę. Mniam.

Do kontynuacji serii zawsze staram się podchodzić z pewną ostrożnością, ponieważ często są one nietrafione i nastawione niestety tylko na komercję. Rzadko udało mi się pokochać kolejne części bardziej niż otwierające tomy. Uwięziona w bursztynie nie jest tym wyjątkiem. Wciągnęła mnie mniej niż Obca, ale nie uważam, że to zła książka. To dobra kontynuacja, ale nie rzucająca na kolana. Polubiłam jednak bohaterów i fabułę, dlatego na pewno sięgnę po trzeci tom. A potem? Kto wie. Jestem zadowolona, że sięgnęłam po tę serię. Polecam, bo warto dla samej fabuły.

wtorek, 2 sierpnia 2016

#2 Ósme życie (dla Brilki) - Nino Haratischwili

Uwielbiam czekoladę. Niemal w każdym wydaniu, gardzę tylko wersją z bakaliami, bo od małego nie mogę ścierpieć smaku rodzynek. Gdyby kazano mi wybrać jedyną słodycz, jaka miałaby pozostać na świecie, bez wątpienia byłaby to czekolada (nie wiem czy colę można do tego zaliczyć). Nigdy nie przemawiała do mnie wersja, jakoby słodycze miały poprawiać humor – dla mnie sam smak sprawia więcej radości. Nie wspominając już o coraz to bardziej fantazyjnych kształtach i opakowaniach, na jakie możemy się natknąć. Szkoda, że jestem na diecie. Osładzam sobie życie dobrymi książkami, skoro tylko to mi zostało.


Jest początek XX wieku, a w rodzinie Jaszi na świat przychodzi Stazja, córka gruzińskiego wytwórcy czekolady. W carskiej Rosji dzieje się wiele, nadchodzi rewolucja, a z nią ogromne zmiany. Cała rodzina Jaszi zostaje wplątana w wir wydarzeń. Muszą robić wszystko, by przetrwać. Poszukują swoich tożsamości, próbują odnaleźć się w nowych realiach. Dorastają, uczą się na błędach. Pragną miłości i zrozumienia. Jedyną rzeczą, która może ich ukoić w tych niespokojnych czasach jest gorąca czekolada według przepisu ojca Stazji. Czy jednak jeden napój może zmienić wszystko?

Nie ukrywam, że pierwszą rzeczą, która zwróciła moją uwagę na tę książkę była okładka. Nie jestem fanką gryzących się kolorów, ale ta żółć i niebieski w jakiś dziwny sposób idealnie się łączą. Szybki rzut okiem na opis z tyłu i wiedziałam, że chcę to przeczytać.

Dwa słowa – jestem zachwycona. Chcę więcej. Dosłownie rzucę się na drugą część, kiedy ta wyjdzie, z tego co dobrze pamiętam, w okolicach października. Dawno nie miałam okazji przeczytać powieści, która tak mocno by mnie wciągnęła. Siedziałam nad nią godzinami, kompletnie wyłączając się ze świata. Nie był mi potrzebny, skoro miałam Stazję i resztę rodziny Jaszi.
Bohaterów jest multum, jednak każdy z nich wykreowany i przedstawiony tak, że ciężko ich pomylić czy o kimś zapomnieć. Haratischwili dobrze wie, jak zaciekawić czytelnika, by kilka stron później zaskoczyć go nową postacią. Można się z nimi utożsamiać, można nienawidzić, ale mimo to gdzieś tam z tyłu głowy pozostaje nieodparte wrażenie, że tak musi być. Wraz z bohaterami przemieszczamy się z pokolenia na pokolenie, poznajemy ich zmiany w spojrzeniu na świat i próby dostosowania się. Są ludzcy, mają swoje pragnienia i wady. Popełniają błędy. Niestety okres w jakim przyszło im żyć zmusił ich do wielu zachowań, niezależnie od ich wiary czy poglądów. Są tragiczni, zdesperowani, a w tym wszystkim piękni.
Lubię i doceniam historie dobrze dopracowane. Gdzie szczegóły faktycznie się zgadzają, a autor robi sobie dokładny research na temat, który ma zamiar poruszyć. Specjalistą od historii Rosji nie jestem, ale coś tam z liceum pamiętam. Przyjemnością więc było czytać powieść z zadbanymi szczegółami. Nie zwróciłam uwagi na jakiekolwiek błędy logiczne czy historyczne. Nawet gdyby się pojawiły, prawdopodobnie skwitowałabym je krótkim meh. Fabuła powieści jest zbyt dobra, by przejmować się drobnostkami.
Najlepszym jednak według mnie elementem, który spowodował, że książka została tak dobrze odebrana, jest jej klimat. Kręcimy się ciągle w dwudziestym wieku, niemal od samego początku aż do lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych. To ledwie pół wieku, ale zmiany na świecie są drastyczne. I również atmosfera w książce jest dynamiczna, zależna od okresu o którym opowiada. Zwalnia tempo, staje się sielanką na początku, by potem gwałtownie przejść w zimną, brudną wojnę wyniszczającą kraj i naród. Myślę, że to jest ten najważniejszy składnik Ósmego życia. Taki ukryty szczegół, który się czuje czytając, ale nie myśli o nim, bo przychodzi do czytelnika w sposób naturalny.

Ósme życie to aktualnie moja ulubiona powieść tego roku. Nic jeszcze nie dało rady przebić głębi i piękna historii, jaką opowiedziała w pierwszym tomie autorka. Bardzo ciężko odkładało mi się ją na półkę, a z każdą kolejną przeczytaną stroną żałowałam, że nie czeka na mnie kolejne czterysta czy więcej. Uważam, że potrzeba więcej takich książek. Poruszających, wzruszających, nie wiem, brak mi przymiotnika idealnie pasującego do tego co czuję. Nino Haratischwili w niezwykły sposób przywróciła do życia czasy dwudziestego wieku, tak bliskiego a równocześnie niezrozumianego przez współczesne pokolenia.
Polecam gorąco, z całego mojego huncwockiego serduszka.